Magic Mouse – recenzja

Jak zapowiedziałem w poprzednim wpisie, Magic Mouse nie rozkochała mnie w sobie od pierwszego dotyku. O pierwszego wejrzenia już lepiej. Ale po kolei.

Wygląd.

Tutaj trzeba przyznać – Apple jest bezkonkurencyjne, a właściwie projektanci, którzy potrafią zrobić nawet z myszki dzieło sztuki. W najnowszej wersji myszki, nie ma już znienawidzonej, nie tylko przeze mnie, „łechtaczki”, czyli kuleczki do scrollowania. Zamiast tego jest jeden, zajmujący 75% powierzchni myszki, multi touch (bardzo miły w dotyku :). Oczywiście są też przyciski, działające analogicznie do Mighty Mouse.

Jeśli chodzi o sprawę „leżenia” gryzonia w ręku, to czytałem opinie, negatywne, że boli nadgarstek po pewnym czasie. Da się przyzwyczaić do jej profilu.

Funkcjonalność.

I tutaj tak na prawdę zaczynają się schody. Największym bajerem w tej myszce jest sam fakt „miziania” myszki, czyli scrollowanie w każdą stronę. Bardzo dobrze to zastępuję kuleczkę z Mighty Mouse, która miała tendencję do brudzenia się i trzeba było często ją czyścić. Ciekawe co się stanie gdy myszka nam spadnie (całkiem przypadkowo) i uderzy częścią czułą na dotyk ;).

– Klikalność.

Pierwsze co się rzuca w oczy, to brak trzeciego przycisku, bez którego przeglądanie stron w przeglądarce staje się koszmarem. Bo nie ma jak, prosto i szybko, otworzyć hiperłącze w nowej zakładce (co bardziej doświadczeni Internauci robią – a makowcy tacy są, chyba, że czegoś nie wiem?). Trzeba się wesprzeć dodatkowym klawiszem na klawiaturze – Command. Z tym dodatkowym klawiszem, a dokładniej tym konkretnym, jest problem, bo z Command robi się zoom ekranu i nie raz zdarzało mi się otwierać link w nowej zakładce i robić lekki zoom. Po pewnym czasie staje się to irytujące. Można oczywiście zmienić sobie klawisz w ustawieniach.

– Przemieszczanie kursora.

Też jest trochę upośledzone. Nawet bardzo. Jeżeli chcę przesunąć kursor z punktu A do punktu B, o odległość około 200 pikseli, to równie dobrze mógłbym się udać na podróż dookoła świata ;). Poważnie. Można to zrobić szybciej i mniej intuicyjnie – dynamiczniej ruszyć myszką w danym kierunku. Ale tutaj pojawia się problem, co wtedy gdy nam wyśliźnie się z ręki? Wiem, że czuć tutaj trochę złośliwości, ale dla moich potrzeb to porażka. Taką czułość na pewno docenią graficy, gdzie dokładność pikselowa jest bardzo potrzebna.

Bateria.

Muszę przyznać, że nie wiem jak długo trzyma bateria (3 tygodnie tekstów to za mało), ale zaletą jest to, że dwa paluszki już były w komplecie.

Brak kabelka to zaleta.

Naprawdę. Nie dość, że zwiększa się nam pole działania, to jeszcze (w przypadku większych monitorów) można na leżąco czytać (z zoomem) dokumenty czy przeglądać strony www (czytać dłuuugie dyskusje, wpisy na blogach).

Czy bym kupił Magic Mouse?

Nie. Ze względu na cenę, brak trzeciego przycisku. Za takie pieniądze – 300 zł – nie dość, że znajdę coś tańszego, podobnego funkcjonalnie to jeszcze mi zostanie na jakąś fajną grę. Myszka jest fajna, wybiega znacznie w przyszłość dzięki multi-touch ale to nie dla mnie.


Opublikowano

w

, ,

przez

Komentarze

2 odpowiedzi na „Magic Mouse – recenzja”

  1. Awatar moi
    moi

    Panie, pisze się „naprawdę”, nie „na prawdę” (przedostatni akapit).

  2. Awatar shpyo
    shpyo

    @Moi – dzięki za uwagę. Poprawione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *